Włóczka, której nie lubię

Czy jest włóczka, której Wyszydelkowana nie lubi? A no, zebrałaby się niemała pewnie lista. Najwięcej miejsca zajmowałyby na niej budżetowe akryle, takie jak Kotek i jemu podobne, natomiast jedno tym włóczkom trzeba przyznać — przynajmniej są tanie i łatwo dostępne, dlatego nie skreślam ich od razu, jako że mogą stanowić materiał do nauki dla początkujących.
Jest jednak pewna włóczka, która nie jest ani tania, ani łatwo dostępna, ani dobra. Wiele się po niej spodziewałam i moje nadzieje zostały mocno zawiedzione, dlatego postanowiłam o niej napisać.


Kupiłam ją już jakiś czas temu. Najpierw chyba 10 motków błękitu, potem jeszcze 4 czy 5 bawełny. Sklepu podawać nie zamierzam, bo to, co producent zrobił z dobrze zapowiadającą się włóczką, nie jest przecież jego winą. Dodam, że nie była tania - 18 złotych za motek 50g (ja dorwałam trochę taniej z powodu wyprzedaży koloru).
Kiedy Piumerino firmy Silke wreszcie do mnie dotarła, wciąż nie byłam do niej zrażona. Wydawała się ładna i miękka, chociaż nie tak szlachetna, jak spodziewałam się po 100% merynosie.


Pierwsze wątpliwości pojawiły się, gdy zaczęłam dziergać. Zazwyczaj oczka wychodzą mi w miarę równe, wiadomo - mistrzostwo świata to to nie jest, ale tragicznie też nie wygląda. Tymczasem w dziecięcym sweterku, który wydziergałam jako pierwszy, powstały same krzywulce. Liczyłam, że wyrówna się to podczas blokowania, ale niestety, nie było ani trochę lepiej.


Jako że jestem osobą upartą, nie skreśliłam włóczki od razu, mając przecież niezłe zapasy. Postanowiłam użyć drutów dużo mniejszych, o wiele mniejszych nawet, niż zaleca producent, bodajże 3mm i zrobić czapkę do kompletu. Niestety, ani odrobinę lepiej. Ryż, który wyszedł, wołał o pomstę do nieba. Gdybym zaczęła swoją przygodę z właśnie tą włóczką, niby drogą, taaaak ekskluzywną, uznałabym, że jestem beznadziejną dziewiarką i rzuciła dzierganiem w cholerę.


 Na szczęście trochę doświadczenia już mam, aby wiedzieć, że to nie ze mną coś nie tak, a z włóczką.
Poza nierównymi oczkami, zarzuciłabym naszej Piumerino twardość jak na niby szlachetną wełnę merynosa. Nie gryzie co prawda, ale też nie ma tej charakterystycznej miękkości, a po praniu (w warunkach zalecanych przez producenta) robi się jeszcze bardziej twarda, do tego splot się spłaszcza i wzór nie wygląda już tak atrakcyjne. Wydaje się taka "akrylowa", sztuczna. Mechaci się również ekspresowo, wystarczą 2-3 założenia wydzierganej  rzeczy i pełno na niej kulek.


Może nie jest to najgorsza włóczka, z jakiej w życiu dziergałam, ale ze względu na cenę oraz obiecujący skład, gdy tymczasem napracujemy się i otrzymamy klapę — nie polecam.

Komentarze

  1. Dzięki za ten wpis, dodam sobie tę włóczkę na czarną listę. Nawet nie muszę sama próbować, przekonałaś mnie w 100% ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam Kotka lubię szczególnie na bombki. Wszystko zależy co dziergamy. Ale fakt nie zawsze włóczki są takie jakby nazwa wskazywała. Dzięki za ten wpis.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupując tego typu włóczkę naprawdę bym się spodziewała zupełnie innej recenzji. Cenię sobie Twoje zdanie, więc ta włóczka nie jest dla mnie. Zastanawia mnie tylko dlaczego tak się stało? 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurcze! A ja myślałam, że jak 100% merynos to na bank musi to być dobra włóczka... Czasem pozory mylą ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad i powiedz mi, co myślisz!

Popularne posty